Strona:Na Sobór Watykański.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łatwo gburem, łotrem nawet, czem kto chce, bo... nikt przecież nie słyszy. Tajemnica okrywa to, co szepcą sobie do ucha. Może umysłowo nie dorość do wysokiej skali wymagań duszy penitenta. Może moralnie stać od niego niżej. Władzę wprawdzie ma i może „imieniem świętych“, imieniem gminy i Chrystusa, przyjąć grzesznego brata do „komunji“, ale każdy czuje, jakie to „kandyńskie jarzmo“ przejść musi człowiek, by przed taką jednostką otwierać rany duszy.
Tu tkwi jedno źródło, sprawiające, że mniej świętych jest w „gminie świętych“, że grzech grasuje publicznie bez pokuty.
Winę ponosi także system — prawodawstwo w sprawie praktyki pokuty.
Kościół pierwotny wychodził z założenia, że gmina chrześcijańska jest i powinna być w zasadzie zrzeszeniem, zgromadzeniem świętych. Jej członkowie są godni „komunji“ współobcowania ze swym Założycielem — Chrystusem. Grzech pośród nich jest tylko przypadkiem, wyjątkiem. W tym też duchu traktowano spowiedź, pojednanie się z Kościołem. Zdarzało się ono w razie upadku, gorszącego zazwyczaj i publicznego. Było naogół dość rzadkie, przynajmniej nie częste. W dzisiejszem prawodawstwie Kościół wychodzi z wręcz odmiennego zapatrywania. Kościół jest zgromadzeniem grzeszników. Przynajmniej raz do roku każdy, literalnie każdy wierny ma ścisły obowiązek sumienia iść do