Strona:Na Sobór Watykański.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uczony następca rybaka z Galilei złożył tiarę ze skroni, ujął posoch pasterski do ręki pielgrzymiej i szedł od kraju do kraju, od duszy do duszy, troskliwie każdą wypytując o jej codzienne i o najgłębsze, najskrytsze jej rany. Nikogo nie powinienby pominąć. Wszakżeż okrąg globu — to jego dzieci, jak dzieci Ojca na niebie, którego on im zastępuje. Dla wszystkich razem i dla każdego zosobna, dla rzeszy i zwłaszcza dla jej wodzów, powinienby na naradach z przedstawicielami Kościoła zgotować potrzebne, skuteczne lekarstwa.
Bez uszczerbku dla nieprzedawnionych swych praw więzień Watykanu wyjść z Watykanu nie może. Niechaj zatem do stóp jego tronu popłyną skargi dzieci. Gromadziła je ręka skrzętna w ciągu lat dziesiątków, zbierała myśl uważna na kartach stuleci. Czerpała je z ust tych, co wierzą, i z serc rozdartych rozpaczą tych, co wiary nie mają. Brała je od tych, co błądząc i tęskniąc, dróg prawdy i życia szukają i od tych, co są daleko, a których do zdrojów łaski przyzywa Pan Bóg nasz... Ci zwłaszcza, co spracowani w ucisku życia łakną pociechy i ulgi, ci, co boleją i cierpią, mają w swych skargach pierwszeństwo. Głos ich — to stronice tej książki: „Na Sobór Watykański“.
A jeśliby ten głos, z jednego kraju idący i od jednego ludu, obudził szersze echa także poza rubieżami ojczyzny świętych, niechajże Bóg będzie uwielbiony! Albowiem niedomagania wieku i Kościoła są bolesne. Bolesne, liczne i stra-