Strona:My, dzieci sieci - wokół manifestu.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skorzystałam z wzoru Jelinek i umieściłam całe swoje niektóre książki o wyczerpanym nakładzie na swoim blogu. Dostęp do moich książek jest utrudniony, szybko wyczerpują się ich nakłady, na ich temat powstają prace doktorskie i magisterskie, więc mój krok był koniecznością i w Polsce na szczęście ludzie kampusowi to ludzie internetowi, to „dzieci sieci”, bez względu na wiek.
W Słowacji (kraj ze złymi łączami) powstał system Piano, który wprowadza się też u nas. Chodzi o płatny dostęp do treści „wartościowych”, jak to określają pomysłodawcy — duzi wydawcy, koncerny.
Myślący dobrze wiedzą, że za opłatą nie znajdą treści bardziej wartościowych, ponieważ te treści nadal będą wytwarzać ci, którzy sprowadzili na dno papierowe gazety. I wcale nie chodzi im o dostarczanie treści wartościowych, tylko o zarobienie kupy forsy na naiwnych, którzy zresztą dadzą się oszukać tylko raz. W Piano też się nie mówi o pisarzach. Mówi się wyłącznie o zyskach wydawców. Nie będą mieli takich zysków, o jakich marzą.
Wodzowie w starym stylu będą usiłowali wciąż na nowo grzebać w internecie. My, cywile z internetu, przez nas tworzonego, będziemy to odczuwali jako najazd starego: armii.
Armia to koncerny, pragnące zysku, zysku. Uwłaszczyć się na „niczyim internecie” — oto pragnienie wodzów starego stylu, i w byłych demoludach, i wszędzie. Zdaje się, że najbardziej przytomne i sprzyjające internautom będzie tu jednak USA, ponieważ tam sprzeciw traktuje się poważnie i sam sprzeciw to moc. Okazało się, że polski sprzeciw wobec ACTA również miał moc.
Żadne Piano, żadne ACTA i ich mutacje nie przejdą u internautów. Nie są przyszłościowe, ponieważ wiążą ręce tym, którzy tworzą internet: cywilom z pasją kulturotwórczą. Cywilom, którzy dzielą się z innymi swymi odkryciami w dziedzinie kultury, czy to plastyki, czy literatury, czy teatru.
W podobnym tonie mówi o tym Eryk Mistewicz na Wykopie w szkicu pt. Piano, piano nad tą trumną. Dzieło istnieje po to, aby dzielić się wrażeniem. Informacja istnieje po to, aby się nią podzielić, omówić. Don Graham, wydawca „The Washington Post”, określił systemy w stylu Piano jako całkowicie wsteczne, jako relikt minionych epok, z ciągotami do kneblowania, podsłuchów, śledzenia, ukrócenia obiegu informacji. W USA wydawcy rezygnują z płatnych treści, którymi nikt nie może się podzielić. Najwięcej pożytku dla ludzi jako istot społecznych przynoszą portale społecznościowe. Tu istnieje rozmowa istotna i istotne kontakty oraz dzielenie się odkryciami z dziedziny kultury. Dzieło musi mieć licznych odbiorców, po to jest, po to powstało. O dziele trzeba mówić, trzeba polecać znajomym, trzeba uzasadnić, dlaczego. Mistewicz zauważa, że Piano ukrywa liczbę osób korzystających z płatnego dostępu do „wartościowych” treści, a skoro tak, to nie jest ich tak dużo, jak sobie czy internautom Piano wmawia. W USA też nie było zysków z płatnego dostępu do „wartościowych” treści, ponieważ doszło jedynie do przeniesienia z realu w internet tradycyjnie ogłupiających treści, to jest skomercjalizowanych. Komercjalizacja treści oznacza manipulację. Zmusza się autorów do utraty niezależności.
Czy każdą informację znajdziemy w internecie? Nie. Nie od razu, chyba że ją ktoś szybko wstawi, zdobywszy gdzie indziej (jak zawsze).
Jak powiedziałam: internet to teksty, informacje, pochodzące od ludzi, a nie od rozumnej maszyny. Ludzie jak to ludzie. Jedni rzetelnie informują, inni manipulują, ubarwiają, konfabulują, czerpiąc wzory z telewizji.
Podstawa jednak jest następująca: internet tworzymy my, ludzie wolni, cywile.
Napotka nasz opór, kto zechce raz kolejny pójść na wojnę z nami.
W znakomitym eseju Pogarda mas Peter Sloderdijk porusza temat bardzo nośny. Media promują cynizm, lansują głupawe hasła w rodzaju: „teraz nie ma talentów, a warsztatu każdy może się nauczyć”. Każdy? Każdy może śpiewać mezzosopranem w wielkiej operze? Wszystkie te hasła kierowane są rzekomo w stronę mas w trosce o ich dobro — każdy może śpiewać, każdy może pisać, próbujcie, tłoczcie się na castingach, może się uda. W rzeczywistości owe „masy” pogardzają pisarzami bez talentu i śpiewakami bez słuchu, a media pogardzają „tłumem”, „masą”. Nie ma żadnych „mas”, nie ma „tłumu”.

56My, dzieci sieci: wokół manifestu