Strona:My, dzieci sieci - wokół manifestu.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potem różne wzorce korzystania z nich wpływają na to, co będą z siecią robić osoby następne. I nie jest to bynajmniej przepływ jednokierunkowy — Ola mówiła, to znaczy czatowała mi, że jej rodzice zaczynają dzień od internetu, jak dawniej ponoć zaczynało się od kawy z gazetą, a ona już, podkreślam to słowo, już nie.

3.

Te pseudonaukowe uwagi powyżej potrzebne mi były, abym się w końcu przyznał, że prawdopodobnie nie jestem dzieckiem sieci. Należę raczej do grona pociotków, dalekich kuzynów, krewnych i znajomych królika, który zapewne pojawia się na jakimś memie, a jeśli nawet nie, to nadrobienie tego karygodnego braku wymaga zaledwie paru kliknięć. Jednym słowem sensowniej byłoby powiedzieć, że wskoczyłem do ostatniego wagonu pociągu cyfrowej rewolucji. Zapewne świadczy o tym już fakt, że w poprzednim zdaniu odruchowo użyłem metafory kolejowej, to jest technologicznej wprawdzie, lecz co najmniej stuletniej.
Znaków zapóźnienia jest więcej. Pierwszą pracę roczną, jaką oddawałem na studiach, przepisałem ręcznie. Pierwszą stronę internetową montowałem zdaje się pod koniec studiów magisterskich, w roku 2003 lub 2004. Nie wiem, w jak wyrafinowane rastry stepowy wiatr układał wówczas ziarnka piasku nad infostradami Mongolii (co znaczy także: nie przybliżyłem jej sobie dostatecznie[1]), ale z pewnością prezentowały się one lepiej.
I chociaż jakoś radzę sobie w świecie information technology (celowo nie tłumaczę tej zbitki na polski, żeby zachować pewną dwuznaczność między informatyką a informacją, na jaką pozwala język angielski), chociaż przed ekranem spędzam prawdopodobnie za dużo czasu, na co składa się i praca, i parę niszowych hobby, to jednak wciąż nie jest to dla mnie środowisko naturalne. Umiejętności to jedno, a swoboda w posługiwaniu się nimi — to drugie. I na ten brak swobody składają się dziesiątki szczegółów. Szybkość stukania w klawiaturę zdecydowanie poniżej przeciętnej, i to najwyżej czterema palcami. Fakt, że wprawdzie nauczyłem się programować, i to nawet systemy dość złożone, ale i tak za każdym razem sprawdzam, jak zapisać najprostszą pętlę, w związku z czym zapewne w widocznym miejscu na pulpicie powinienem trzymać sobie gotowy do przeklejenia snippet:

for (int i = 0; i < nOfRecords; i++) {
}
4.

I nie wiem w końcu, czy to z poczucia niepełnego uczestnictwa w cyfrowym świecie (z wrażenia — tak to nazwijmy — programisty-amatora, jakby był zegarmistrzem zabierającym się za manipulacje delikatnym mechanizmem w ogrodniczych rękawicach), czy z motywacji bardziej racjonalnych weźmie się to, co napiszę poniżej. Jednak napiszę.

Być może i sam fakt, że używamy terminu „dzieci sieci”, z jakiejś przyszłej perspektywy zacznie się jawić jako socjologiczna osobliwość. W wersji minimum ta domorosła futurologia oznacza po prostu tyle, że być może nie do utrzymania jest poczucie wspólnoty na tak zawrotnym, globalnym poziomie. Piękny i pozytywny sen o jednej sieci pozostanie legendą właściwą pierwszym dwóm czy trzem pokoleniom, a ściślej — tej ich części, która miała realny wpływ czy to na kształt Internetu, czy na jego etos. I wcale nie muszą sprawić tego złe korporacje czy totalitarne rządy, nie trzeba wyobrażać sobie w tym celu żadnej mrocznej, dystopijnej przyszłości. Po prostu każdy jest sam sobie filtrem, każdy przybliża i oddala sobie taką Mongolię, jaką sobie wybrał, czy też do jakiej udało mu się dotrzeć.

  1. Wikipedia o Mongolii: Liczba użytkowników Internetu wzrosła gwałtownie w ostatnich latach. W roku 2000 było ich 30 tys., a w 2007 już ponad 268 tys. (Internet Usage has grown rapidly in the last few years. In 2000, there were 30,000 users, but as of 2007 there are more than 268,300.); https://en.wikipedia.org/wiki/Telecommunications_in_Mongolia; za: http://www.internetworldstats.com/asia/mn.htm — dostęp do obu stron 5.12.2012. Red. WL.
My, dzieci sieci: wokół manifestu33