Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SCENA DRUGA.
URANJA, ELIZA, GALOPIN.

GALOPIN: Klimena pyta, proszę pani, czy pani przyjmuje.
URANJA: Boże! Cóż za wizyta!
ELIZA: Skarżyłaś się na samotność: niebo karze cię za to.
URANJA: Spiesz, niech prędko powiedzą że mnie niema.
GALOPIN: Kiedy już powiedziano, że pani jest.
URANJA: Cóż za głupiec się z tem wyrwał?
GALOPIN: Ja, proszę pani.
URANJA: Przeklęty niedźwiadek! Ja cię nauczę odpowiadać za mnie z własnego rozumu i bez pytania!
GALOPIN: Pójdę powiedzieć, proszę pani, że pani woli nie być.
URANJA: Czekaj, niezdaro, i wprowadź, skoro już głupstwo się stało.
GALOPIN: Jeszcze jest na ulicy: rozmawia z jakimś panem.
URANJA: Ach, kuzynko, jakże nie w porę spada mi ta wizyta!
ELIZA: To prawda, jestto osoba z natury nieco uprzykrzona; co do mnie, miałam do niej zawsze głębokie obrzydzenie i, z przeproszeniem jej dostojeństwa, uważam ją za najgłupszą gęś ze wszystkich, jakie kiedykolwiek siliły się na rozum.
URANJA: Przydomek może nieco ostry.
ELIZA: Nie, nie, daj pokój, zasłużyła nań w zupełności, i na więcej może, gdyby przyszło wymierzyć pełną sprawiedliwość. Czy istnieje osoba, bardziej niż