Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

AGATKA: I pocóż ty lecisz, kiedy ja już spieszę?
GRZELA: O! czemuż ty, a nie ja? Jaka mi mądrala!
AGATKA:
Usuń się stąd.
GRZELA: Ej, radzę, trzymaj mi się zdała.
AGATKA:
Ja chcę mu drzwi otworzyć.
GRZELA: Ja otworzę, nie ty.
AGATKA:
Nie otworzysz.
GRZELA: I ty nie.
AGATKA: Ani ty. O, rety!
ARNOLF:
Nuże, wy! bo już w palcach dostaję świerzbiączki!
GRZELA wchodząc:
Ja, panie, otworzyłem, ja.
AGATKA wchodząc: Całuję rączki,
To ja...
GRZELA: Ej, gdyby nie mój szacunek dla pana,
Jabym cię...
ARNOLF ugodzony przez Grzelę:
Ech!
GRZELA: Przepraszam.
ARNOLF: Widzicie bałwana!
GRZELA:
To przez tę szelmę, panie.
ARNOLF: Cicho mi oboje.
Dosyć głupstw; odpowiadać na pytania moje.
Cóż, Grzela, jakże miewa się kompania cała?
GRZELA:
Mamy się, panie...
Arnolf zdejmuje Grzeli kapelusz z głowy.
Mamy...
Arnolf zdejmuje mu znowu kapelusz.
Mamy... Bogu chwała,
Mamy się...