Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SGANAREL: Dlaczego?
IZABELA: By mniemał, żem ten bilet czytała od niego?
Czyż to nie jest słabości dowód oczywisty,
Gdy kobieta się godzi czytać takie listy?
Ciekawość, którą w takiej przygodzie okaże,
Że rada w duszy, czyliż przypuszczać nie każe?
Pragnę zatem ten bilet, nietykany wcale,
Zwrócić temu, kto przesłać śmiał go tak zuchwale;
Chcę, by, przez ten postępek, uczuł dziś dotkliwie,
Że dla takich zapałów wzgardę jeno żywię,
Że próżno liczy u mnie na względy łaskawsze,
I że winien nadziei wyrzec się na zawsze.
SGANAREL:
Masz rację, moje dziecko, ma duszyczko złota;
Rozum twój mnie zachwyca, również jak twa cnota.
Widzę, że ma nauka nie była straconą.
I godna jesteś wreszcie, by zostać mą żoną.
IZABELA:
Jednakże, nie chcę pana krępować w tym względzie,
Jeśli chcesz list otworzyć, niechaj i tak będzie.
SGANAREL:
Nie; we wszystkiem się z tobą godzę najzupełniej.
Spieszę zaraz, życzenie twoje niech się spełni.
Jeszcze, stąd o dwa kroki, mam maleńką sprawę,
Poczem wracam, by twoją uśmierzyć obawę.


SCENA SZÓSTA.
SGANAREL sam.

Nie, to doprawdy rozkosz jest nie do pojęcia,
Patrzeć na tak niewinną duszyczkę dziewczęcia!
Taka żona, to będzie skarb prawdziwy w domu.
Od spojrzenia mężczyzny płonić się ze sromu!
Za zniewagę wziąć bilet rzucony ukradkiem,
I prosić, bym sam zrobił rachunek z gagatkiem!
Ha! w takiem położeniu chciałbym widzieć tylko,