Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łemłem jeszcze młodym oficerkiem, kiedy dowodziłeś dwoma tysiącami koni.
JODELET: Wojna, to ładna rzecz; cóż, kiedy, na honor, dwór licho dziś nagradza usługi takich jak my ludzi.
MASCARILLE: To właśnie było powodem, iż wolałem szpadę zawiesić na kołku.
KASIA: Co do mnie, mam szaloną czułość dla ludzi oręża.
MAGDUSIA: I ja cenię ich także; ale lubię, aby męstwo trzymało równy krok z bystrością i dowcipem.
MASCARILLE: Pamiętasz, wicehrabio, oblężenie Arrasu? jak pułki nasze, ustawione w półksiężyc...
JODELET: Co ty tam prawisz o jakimś półksiężycu? Cały księżyc, pamiętam jak dziś.
MASCARILLE: Może masz słuszność.
JODELET: Jakżebym nie pamiętał? Na honor, toż tam przecie dostałem w nogę kawałkiem granatu, tak że do dziś jeszcze noszę ślady. Niech panie pomacają, proszę; zobaczycie co to była za rana.
KASIA dotknąwszy wskazanego miejsca: To prawda, że blizna jest duża.
MASCARILLE: Niechże mi pani poda rączkę i pomaca, o, tutaj, w samym tyle głowy: znalazła pani?
MAGDUSIA: Owszem, zdaje mi się że coś czuję.
MASCARILLE: To postrzał muszkietu, który dostałem w czasie ostatniej kampanji.
JODELET odsłaniając pierś: Oto strzał, który przebił mnie na wylot, kiedyśmy brali Gravelines.
MASCARILLE kładąc rękę na guziku od spodni: Zaraz wam tu pokażę straszliwą ranę...
MAGDUSIA: Ależ nie trzeba: wierzymy bez oglądania.