Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MARYSIA:
Byś się i ty przekonał, coś mi wart jest cały,
Oto paryzkich szpilek setka: dar wspaniały,
Któryś mi wczoraj wręczył z miną tak nadętą!
KASPER:
Masz, weź jeszcze ten nożyk; noś go w samo święto:
Kosztował cię sześć groszy: prezent godny księżnej.
MARYSIA:
Oto nożyczki, przy nich łańcuszek mosiężny.
KASPER:
Kawał sera z przedwczoraj: nielada mi łupy;
Masz. Chciałbym ci móc oddać i ten talerz zupy,
Któryś mi dała kiedyś. Nic, nic nie zatrzymam.
MARYSIA:
Szkoda, że tutaj listów twych przy sobie nie mam,
Ale wszyściutkie w ogień pójdą w tejże dobie.
KASPER:
A z twemi gryzmołami, jak myślisz, co zrobię?
MARYSIA: Pamiętaj: nie pomogą już żadne błagania.
KASPER: By przeciąć sobie wszelką drogę pojednania,
Złammy tę słomkę: słomka na dwoje skruszona
Oznacza, między szlachtą, że rzecz już skończona.
Nie róbno słodkich oczu: wściekam się ze złości.
MARYSIA:
Nie zerkaj na mnie: nie chcę już twoich czułości.
KASPER:
Przełam: w ten sposób wszelką już zniszczym nadzieję.
Przełam. Śmiejesz się, głupia?
MARYSIA:Tak, z ciebie się śmieję.
KASPER:
Do djabła te chichoty! już ma wściekłość cała
Ostygła. Jakże myślisz, zrywamy, ty mała,
Czy nie?
MARYSIA: Gadaj.
KASPER:Ty gadaj.
MARYSIA:Nie, ty gadaj lepiej.