Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MASKARYL pocichu do Leljusza:
Ostrożnie.
LELJUSZ:Cóż za baśnie nowe?
MASKARYL na stronie:
Ha! kat przeklęty! niszczy mą całą budowę.
Na nic me znaki, prośby, nic go nie powstrzyma!
LELJUSZ:
Ty śnisz chyba, Leandrze, wątpliwości niema.
On nie jest mym służącym?
LEANDER:Z surową przyganą,
Czyliś go nie wypędził od siebie dziś rano?
LELJUSZ:
Nie wiem, co to ma znaczyć.
LEANDER:I, w swej srogiej złości,
Czyliś mu przytem laską nie naruszył kości?
LELJUSZ:
Ja, jego bić, wypędzać? Przez Boga na niebie,
Ty chyba kpisz, Leandrze, albo też on z ciebie.
MASKARYL na stronie:
Dokończ już, dokończ, kacie, już wszystko stracone.
LEANDER do Maskaryla:
Więc te kije w twej głowie były urojone?
MASKARYL:
On sam nie wie co gada; pamięć jego...
LEANDER:Nie, nie;
Teraz dopiero jasno pojmuję znaczenie
Sztuczek, w które omotać chciałeś mnie wykrętnie.
Lecz za twą pomysłowość wybaczam ci chętnie.
Wystarczy mi, że pan twój sam zdradził najjaśniej,
Jaki cel jest sprężyną wszystkich twoich baśni,
I że, dawszy się ująć w te sidła jak dziecko,
Tak tanio-m chytrość twoją opłacił zdradziecką.
Już wiem, czego się lękać mam, i z której strony.
Bywaj mi zdrów, Leljuszu; sługa uniżony.