Strona:Moi znajomi.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wznosisz nowe miasta i nowym miastom dajesz obywateli. Wiem, jak przykładasz siekierę do dębów, wiem, jak wichrem lasy wywracasz, wiem jak łamiesz róże, depcesz stokrocie i zrywasz niedojrzałe grona. Wcześnie ty idziesz w pole, idziesz w pole przed świtaniem z kosą w południe nie spoczywasz i nie szukasz cienia, kosy nie ostrzysz i potu nie ocierasz z czoła. Przychodzi zmrok i noc i gwiazdy wschodzą nad łanem, a ty kosisz, kosisz, kosisz...
O pracownico nieznanego jutra! O rodzicielko prochów! O pszczoło złota, kradnąca słodycze miodu wszystkim kwiatom ziemi! O prządko, snująca szarą nić czasów w nieznużonych palcach! O śmierci!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie widziałem milszego zakątka, jak był mały wiejski cmentarz w Grodzisku. Nizki wał z kamieni z trzech stron go tylko grodził, ale z czwartej za to grunt był wzniesiony dość znacznie, a pod nim, jak okiem zajrzeć, ciągnęły się mokre łąki, wiły strugi i czerniły kępy olszowe. Od niższej, piaszczystej strony kopano zwykle chłopskie doły, iż robota była tam lżejszą; i co się zresztą ma chłop skrabać gdzieś na górę. Tuś żył, tu leż i basta. Murowane znów groby, a było ich kilka, stały na stromym