Przejdź do zawartości

Strona:Moi znajomi.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podejrzeń tych nie usiłowałam odpierać, ale strofowana spuszczałam oczy i zacinałam się w milczeniu. Zdawało mi się, że stojąc tak, jestem niezmiernie podobna do św. Blandyny która była zawsze moim ideałem. Raz tylko, kiedy mi zapowiedziano, że odtąd nosić będę majtki i spódniczki z gładkiemi obrąbami, a nie z koronką, nie mogłam utrzymać męczeńskiej mojej stałości i rozpłakałam się głośno.
Kiedy dzień przymierzchł i ruch domowy ucichał, rozlegał się w powietrzu dzwon «od Bernardynów» jednostajnem i posępnem brzmieniem. Wtedy Anusia odmawiała z nami «Anioł pański», po którym następował «Wieczny odpoczynek» za różne dusze. To za te, które najdawniej cierpią, to za inne, które znikąd ratunku nie mają, to jeszcze za takie, które w grzechu śmiertelnym z tego świata zeszły.
Z czasem trójka nasza utworzyła sobie prawdziwy sport z tych «wiecznych odpoczynków», dodając do nich coraz to nowe, swego własnego pomysłu. Janek naprzykład, po części urzędowej, odmawiał zwykle trzy jeszcze: za Robinsona, za Piętaszka i za jego ojca. Zaimponowało nam to niesłychanie, ale żadna z nas na coś podobnego zdobyć się nie umiała. Janek tryumfował. Z biciem serca oczekiwałyśmy te-