Przejdź do zawartości

Strona:Moi znajomi.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lone kleszcze, albo ucięte głowy! Ale nie dostać mleka, nie dostać żadnych wyskrobków!... Aż węgle zaczynały żarzyć się i trzeszczeć od naszego wzdychania.
Potem następowała scena na cmentarzu. Matka słyszy narzekania dziatek i wstaje z grobu.

Nogami się oparła, trumnę niemi otwarła,
Podniosła się ku wstaniu, idzie ku pomieszkaniu.

W tem miejscu przytulaliśmy się jedno do drugiego i do Anusinych kolan, poglądając na drzwi ukradkiem. Pomimo wszakże śmiertelnego strachu, za nic nie dalibyśmy Anusi przerwać czytania, następowały bowiem rzeczy najciekawsze.

...Jak się już przybliżyła, brama się otworzyła,
Domostwo ją witało, wielką krzywdę znać dało.
Jak do izby wstąpiła, ciemność ją oświeciła,
Dziatki jak ją ujrzały, zaraz matkę poznały,
Których sześciorgo było, a każde się skarżyło.
Od łez nie mogła mówić, musiała się odwrócić,
Wtem wejrzy na kominek, tam leży mały synek,
Leżał tam jako krzaczek, jej najmilejszy Jacek...

Umyła tedy matka dzieci, uczesała, nakarmiła, a pogroziwszy palcem macosze, zniknęła.
To pogrożenie palcem włosy nam podnosiło na głowach.