Strona:Moi znajomi.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co chłop mendel omłóci, to już ci korczyk żyta do młyna wiezie. Okrutnie się ludzie pobogacili onego roku... Lada cham, to sobie pytlować mąkę do drugiego razu dawał. A jagieł to tak po komorach, po faskach baby miały, jak drugi raz i otrąb nie mają.
A mój Hans uwija się a przyśpiewuje. Takie oto bzdurne pieśni, jak ci tam... A robota we młynie aż dudni. Pięć kamieni szło, a jeszczem nadążyć nie mógł. Dwóch czeladzi jeszczem przyjął i parobka i przerobić my tej roboty nie mogli. To inszy rok już po ostatkach bastuje, a ten wcale przednówku do samych nowych żniw nie miał, takie były zboża!
A co? — zapytał nagle, przerywając sam sobie — do nowego młyna poszli... a co?
I przyłożywszy rękę do czoła, zmrużył siwe oczy i pod słońce wzdłuż rzeki patrzył. Ale światło zalało rzekę aż po brzegi i nie dawało na migotanie swoje długo patrzeć. Wszystko teraz stało w złocie i czerwieni: wierzby, łozina i szuwary nadbrzeżne; a one lilie wodne jakby z korala cięte, w tem morzu się ognistem pławią.
Stary popatrzał, popatrzał i westchnął ciężko.
— Krwawi się teraz ta rzeka, jako serce moje — przemówił kiwając głową — ale sercu