Strona:Moi znajomi.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chusta, którą się obwiązywał, jako baby czynią, na krzyż przez piersi i za siebie popod pachy, tudzież niebieski, wypłowiały, po proboszczu dodzierany szalik, którym osłaniał głowę i uszy, wiążąc go sobie pod brodą. Czapki nie używał prawie, a jeśli ją kiedy miał, to w ręku nosił, «bo wszędzie nade światem je niebo i Pan Bóg przenajświętszy». W najtęższe mrozy okręcał słomą zsiniałe i poranione nogi i wdziewał na to stare koszlawe trzewiki, które mu podarowała «pani gospodyni», skoro już na nie przyszły ostatnie termina.
Nic bardziej rozrzewniającego, jak okoliczności, wśród których otrzymywał kolejno te różne części swojej garderoby. Kiedy, naprzykład, dostał chałat, spłakał się jak bóbr, tyle mu pięknych rzeczy nagadał jegomość, jakto ów chałat przez tyle a tyle lat suknią duchowną okrywał, jako powinien i nadal zostać szatą niewinności, jak Pan Bóg najwyższy lilie polne przyodziewa, iż wyglądają wspanialej niż król Salomon w całej swojej ozdobie...
Słuchając Ksawery, od płaczu utulić się nie mógł, ręce i nogi jegomości ucałował, chałat, przeżegnawszy się, oblókł z nabożeństwem i rzemieniem się, iż do jegomościnej tuszy daleko mu było, podpasał, poczem wystrugał sobie zakrzy-