Strona:Miguel de Unamuno - Po prostu człowiek.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pewnego dnia małżonkowie siedzieli na kanapie i trzymając się za ręce, patrzyli w milczeniu w pustkę mrocznej komnaty. Nagle do uszu ich dobiegł odgłos kłótni. Dwaj chłopcy spoceni i czerwoni jak burak, wbiegli pędem do komnaty. Pójdę stąd, pójdę stąd — krzyczał Pedrito. Idź gdzie cię oczy poniosą i nie wracaj do mnie więcej, — rzekł Rodriquito.
Karolina, ujrzawszy krew na twarzyczce Pedrita, rzuciła się ku niemu jak ranna lwica, krzycząc: „Moje dziecko, moje dziecko!” Później zwracając się do małego markiza, plunęła mu w twarz słowem: „Kain!”
— Kain? Kto to jest Kain? Może mój brat?” — zapytał markiz otwierając szeroko swe wielkie oczy.
Karolina zawahała się przez chwilę. Później krzyknęła rozpaczliwym, rozdzierającym serce krzykiem:
— On jest moim synem.
— Karolino — wyjęknął Tristan.
— Ach tak — rzekł spokojnie Rodriquito, ach tak... nie wątpiłem nigdy, że to twój syn... Mówią o tym wszyscy. Lecz nie wie-