Strona:Miguel de Unamuno - Po prostu człowiek.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czuwał paniczną trwogę przed muchami. Przed chwilą mogły przecież sfrunąć z łachmanów jakiegoś parszywego żebraka, lub trędowatego. Mogły go zarazić jakąś gminną chorobą. Mieszkańcy Lorenza i okolic byli przecież tak okropnie brudni!
Po stronie północnej, pod murami pałacu w głębokim wąwozie płynęła rzeka. Bluszcz piął się ku górze i pokrywał zieloną suknią olbrzymie mury. Markiz szanował ten bluszcz (tak chciała tradycja rodziny), aczkolwiek jego liście były nader wygodnym schronieniem dla szczurów i innych zwierzątek. Markiz lubił przesiadywać na balkonie, gdzie nie było much ani słońca. Czytał, kołysany szmerem rzeki, która mruczała gniewnie w swym ciasnym łożysku, bryzgając pianą i rozbijając się o skały.
Markiz de Lumbria mieszkał w pałacu, wraz ze swymi córkami, starszą Karoliną, młodszą Luizą, oraz ze swą drugą żoną, donią Vincentą, Pani markizowa miała umysł bardzo chaotyczny. Lubiła spać po całych dniach, jeśli zaś przypadkiem nie spała, użalała się ciągle na wszystkich i wszystko,