Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W zamkowym dworcu śród janczarów koła
Stał dumny basza i gniew miał u czoła.
Przed nim stał Tomasz skrępowany sznurem,
Patrzał na Baszę wejrzeniem ponurem,
Patrzał spokojny; on wie co go czeka,
Kat topor trzyma, droga niedaleka.
Zanadto hardy o życie nie prosi,
Czeka aż basza wyrok mu wygłosi;
I milczą oba, oczyma się mierzą,
Jak dwa lwy puszczy nim na się uderzą.

«Nędzny ty prochu! krzyknął stary Basza
Aż tu cię zemsta doścignęła nasza,
Wyznaj gdzie skarby, gdzie brańce i łupy?»
Tomasz odpowie: «Idź policz twe trupy,
Na bojowisku leży ich nie mało;
I to Bóg zniszczy coć jeszcze zostało.
Z zamku masz gruzy, miasto Tatar spalił,
Dziewice, matki, starce jam ocalił.»
Umilkł, a Basza drzał od złości cały;
W oczy mu hardo patrzał Tomasz śmiały.