Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tysiące orłów w błękity się wzbiło:
To bratnie duchy wiodą korowody...
Te wykrakały z klątwą: Złote Wody!
Tamte z ponurej równiny Batowa,
Na grób ci niosą mnogie przeklęstw słowa,
Te z Beresteczka, a te z pól Zborowa...
I słychać w górze przeciągłe krakanie:
— Hańba ci zdrajco! hańba ci hetmanie!..
Gdy ich wiatr zaniósł gdzieś na step daleki,
Szumiało echo: hańba ci na wieki!
Łuną pożarów klną go niebios sklepy,
I wiatr na grobach i Ławra i stepy,
I klnie jaskółka za gniazdko u chaty,
I przeklinają wszystkie polne kwiaty,
Przeklina matek i dziewic płakanie,
I Sicz rozdarta!... hej! czy spisz Bogdanie?..
Tam sen okropny ciśnie twe powieki...
Spij czarny zdrajco! przeklęty na wieki!

Archanioł biały zasłonił oblicze,
Bogu oskarza hordy buntownicze: