Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gniewni obadwaj, odważni i mściwi,
I tej z pod serca krwi jednako chciwi.
Oskar miecz, Bartek silniej bardę ima,
A powitali się najpierw oczyma.

Pierwszy ciął Bartek, ciął jako w świerk smukły,
I Oskarowi zagiął hełm wypukły.
Oskar się zachwiał, ciął, i gniew go pali,
Bo miecz spadł tylko na bardę ze stali.
I tak śród widzów co chwila cios nowy
Szukał u obu to serca to głowy.
Oskar zręczniejszy, ten silniejszy dłonią,
Zwijał okrótnie swą ciesielską bronią.
Szczęk tylko głuche przerywał milczenie,
A oświecały ich stodół płomienie.

Już Bartek Szweda w głowę ciąć zamierzył,
Lecz przeraźliwy krzyk w tem go uderzył.
Wstrzymał cios; Basia przelękniona zbladła,
Z krzykiem na piersi Oskarowi padła,
I topiąc w Bartka dzikie oczy swoje,
Na hełm Oskara rąk złożyła dwoje.
Wzdrygnął się Bartek; — ona mu oczyma
Zaklęła rękę i w górze ją trzyma;
Pobladł i na bok cofnął się z siekierą,
Lecz w tem się inni do Oskara bierą.
Natarli, on stał, lecz słabo się bronił;
Więc Bartek własną bardą go zasłonił,
I do mieszczanów obrócił się z krzykiem:
«Stójcie! on jutro będzie katolikiem,