Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przy «Ave»; potem krzyż zrobiwszy dłonią
Rzekł Janusz: «Hej — hej! w całej Polsce dzwonią!...
Zda mi się że w niej wszystkie dzwony słyszę,
Taką przecudną Bóg dał na noc ciszę.»
I tak ze sobą rozmawiając dalej,
Do węgierskiego muru się zbliżali,
Gdzie z baszt broń straszna błyskała: organki.
Otwarte stały kutej bramy szranki;
Tędy straż czeladź puszczała po siano,
Które w stodołach za miastem składano
Od ognia. Tłumnie szły po siano dziewki
Smiejąc się, albo w głos zawodząc śpiewki.
Szwedzi zaś, którzy mieli w bramie straże,
Przejść im wzbraniali groźnie srożąc twarze.
Lecz dziewki pewne że to tylko żarty,
Chórem się z szwedzkiej naśmiewały warty,
Prosiły; ale wnet wolnym przesmykiem
Wszystkie do stodół poleciały z krzykiem.

Jacek to widząc zauważał z cicha:
«Baczcie no! Szwed się nie spodziewa licha.
A czy widzicie? tam konne patrole,
Sam Sztajn na objazd wyprowadził w pole.»
Ale w tem Janusz Jackowi dłoń ścisnął:
«Jacku patrz! płomień na Morgani błysnął.»
Ogień rósł; góry, doliny i lasy
Groźnej w płomieniach nabierały krasy.
Wszystkie obłazy, wzdłóż Dunajca brzegu
Do pół czerwone wyrastały z śniegu: