Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pną się na wzgórza, schyleni do koni,
A mgła przed nimi na kształt wojska goni,
Na Miodoborskiem, u samej granicy,
Skręcił się bałwan jakby mąż w zbroicy.
Może to dawny buntownik koszowy,
Na karki jeźdców podniósł miecz stalowy,
Zwija się w wietrze, potrząsa przyłbicą,
Od zorzy krwią mu opłonęło lico,
Aż upadł skłuty ostremi oszczepy,
I jak wąż biały czołga się na stepy.

Za Miodoborskie ukryli się wzgórze...
Niebo w prześlicznej poranka purpurze
Na wzdłuż całego stepów widnokręga,
Tlało jak we krwi ukąpana wstęga;
Zdala coś miga, od skalnych wybrzeży,
Odgłos trąb, hejnał wspaniały uderzy:
Zadrzały stepy, całą okolicą
Płynie pieśń ranna: O Boga rodzico!...