nie ukrywał, zaniechał tego spokoju lub się nim podzielił, żeby pan natychmiast objaśnił, w którym miejscu świat stoi i co tam ostatnio, najostatniej, może już głodne psy myśli ludzkiej wpadły na trop i już szarpią za łydki Wielką Niewiadomą, a pan to egoistycznie ukrywa. Ja myślę...
— Ma pan wobec mnie dość rozległe zamiary, skoro sam wstęp zajął nam, powiedzmy, czas jednej kawy.
— Bynajmniej, od pana to zależy, mam zwyczaj zdążać do sedna szybko.
— Godne pochwały.
— Doktorze — powiedział Benedykt, unosząc ręce na wysokość piersi — a gdyby tak... lecz obawiam się, że nie przyzna mi pan racji... Fakt bowiem szczególny, zaliczam to do faktów... — sciszył głos i obejrzał się, jakby chciał sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje: — przyszła mi taka myśl, dość dawno, i jestem już po jej przemyśleniu, sięgnąłem mianowicie do samej istoty zjawiska i wyciągnąłem pierwszy wniosek, czy mógłbym się zatem z panem podzielić?
— Podzielić? Chce mnie pan czymś niezwykłym potraktować? Proszę pana bardzo — wykonał niedostrzegalny gest zniecierpliwienia, ale trwał w swej postawie anioła napotkanego w chmurach. Jego wątły tors układał się jakby w kształt walki z wiatrem. Ten z prawego boku zdawał się to odczuwać, przede wszystkim odczuwać; i stanowił osłonę. Wymienił krótkie spojrzenie z docentem. Z głębi domu doleciał próbny akord klawesynu, może szpinetu. Benedykt dostrzegł tę uprzejmą izolację i łaskawość. Prawdopodobnie czas cierpliwości minął.
— Bo musi pan wiedzieć — rzekł z małą irytacją — że dostałem się tutaj po prostu z ulicy, nikt mnie w gruncie rzeczy nie zaprosił, pana domu nie znam, nawet popełniłem omyłkę i dłuższy czas przesiedziałem w kuchni.
— O, przykre... — Lecz nie zdziwił się, patrzył spokojnie. Nawet nie wymienił porozumiewawczego spojrzenia ze współtowarzyszem.
— Znam jedynie pana Filipa Małachowskiego i panią Elizę, lecz nazwisko jej zapomniałem.
— To nie jest przykre. Pani Eliza jest wielkich uroków kobietą.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/568
Wygląd
Ta strona została przepisana.