Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/553

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

długo Benedykt się namyślał, dobierał i dyskretnie przeliczał pieniądze w kieszeni. Jak wtedy w kawiarni, gdy Filigranowa uszkodziła leniwymi zębami pączek.
Ostatecznie wziął cztery kajzerki, po dwie na osobę, masło, ser szwajcarski — produkty skromne — lecz właśnie... i butelkę rumu. A może to świństwo nie do wypicia? Herbatniki z Murzynkiem, na pewno znakomite, do rumu. I na tym utknął, zastanawiał się jeszcze. Sklepikarka mogła podejrzewać, że się zakochał, że stało się coś nadzwyczajnego.
Zawsze kupował u niej jakby zażenowany, smutny, iż taki stwór jeść musi, wybierał byle jak, szybko.
— Przyjechała matka — powiedział.
— O — spojrzała w oczy — to jest piękny dzień. — Iz sympatii do nieznanej matki opakowała wszystko podwójnie.
A może to matka? — pomyślał Benedykt, nie panując nad myślami: — w pewnym przewrotnym sensie — znów wystrzeliła mu raca sformułowań: — w pewnym katastrofalnym sensie.
Mogła być sklepikarką. Przypomniał sobie — wszystko pośpiesznie — że kupiła kiedyś kurę, a potem ją sprzedała.
Należało się spieszyć, każda chwila mogła przynieść niepożądaną zmianę. Wszedł na schody, spojrzał w górę.
Stało się to, czego się bał najbardziej. Filip opuścił jego pokój, schodził w dół, wlókł za sobą poły zielonego płaszcza, odbijał się dłonią od ściany, szedł na całą szerokość, jakby się staczał i spadał. Hałasu robił „ponad miarę”. Frankowska mogła nastawić uszu. Także córki, bez potrzeby, i najmłodsza; mogło dojść do zamieszania. Filip był niebezpieczny w zetknięciu z każdym nowym człowiekiem i mógł przejść na stronę nowego.
— Pan? — Benedykt zagrodził mu drogę. — Już? Jakże to? A ja... — czuł w palcach kwadratową butelkę rumu i pomyślał: pewno świństwo nie do wypicia. Rozbiję mu łeb tą butelką. — Dokąd? — spytał prawie opryskliwie. — Nie może pan sekundy...
— Przepraszam — powiedział Filip — ale...
— Nic: ale! Przyniosłem kolację.
— Chodźmy.
— Dokąd? — zagrodził zejście.
— Czemu pan mówi szeptem? — zapytał głośno Filip.
— Nie chcę hałasować.