Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/540

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

snęła. Filip zdecydowanie rzucił się ku oknu. Już przedtem dostrzegł sznur zawieszony na zewnątrz.
Wyjął go razem z hakiem. Nie miał ołówka, hakiem na ścianie napisał list do Elizy. Zabrakło mu słowa, jednego, potem kilku, z braku tego jednego, i nie dokończył. Zejście nie było trudne, nie należało tylko ukazać się na sznurze za oświetlonym którymś z okien parteru, zeskoczył na trawnik, drogę ucieczki upatrzył sobie jeszcze przedtem, przez żelazne sztachety do sąsiadów, szczęśliwie przeszedł ogrodem do bramy i kazał otworzyć człowiekowi, który właśnie ją zamykał.
Na ulicy spotkał znajomego, który wczoraj się do niego mizdrzył. Wymagał za to kary, poprosił go zatem o nagłą pożyczkę. Znajomy sięgnął, wyjął plik banknotów i wręczył tak jakby wszystko, co miał przy sobie.
— Skąd ja oddam? — zapytał Filip.
— Nic, nic.
— Oddam. Słowo honoru, że oddam.
Zaprosił i wziął znajomego ze sobą mówiąc, że idzie się potwornie upić.
Tancbuda mieściła się nie tak daleko, było tam wszystko, im głębiej tym trochę porządniej, ale jądra wykwintu szukać by nie trzeba. Za to swoboda i jakiś snobizm na prostotę usankcjonowaną snobizmem tych, którzy go tu wprowadzili. W większości był tłumek, parkiet, orkiestra, gorące, tłuste dania, pod lampionami w ogrodzie posępnie, na dansingu galop, podkute buty i trąbonista, który szedł wokoło i komu chciał, trąbił. Dużo śmiechu, okrzyków, poetyckie pary zakochanych. Na drugie spotkanie z porządną dziewczyną szło się tutaj, po pierwszym spotkaniu w lokalu z klasą. Albo, zależy kto, kończyło się tutaj w mniemaniu, że już bardziej szykownie być nie może. Było trochę znajomych, nikogo jeszcze, z kim by zostać. Zobaczył tego oficera, który w cywilu odwiedził ojca, był teraz z kimś, ale nie mógł dostrzec. Tańczył w cywilnym garniturze.
Znalazł stolik, zamówił na dwie osoby, zaraz wypił swoim systemem, szybko i dużo, poprosił kogoś do tańca tak szybko, że twarz partnerki zobaczył dopiero na parkiecie, wystawiając ją pod światło zwisających żarówek. Była nieszczególna. Uśmiech miała