Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/538

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Piętro (c. d.)

Ernest osobiście wziął od niego kapelusz, przed domem było pełno świateł, trafił na wielkie przyjęcie. Nic nie zapowiadało tego rano. Już częściowo dotarła wiadomość o incydencie w lesie, jeszcze nie dotarła o śmierci. Prosił w drzwiach Elizę, żeby nie mówić o drugiej. Była tej samej myśli i o to samo chciała go prosić, był jej za to wdzięczny. Umył się w tej samej łazience i zaraz musiał pójść między ludzi. Pokoje jak gdyby przemieniły się trochę, nabrały godności i dali perspektywicznej, napełnionej po brzegi. Ojciec Elizy przywitał go szybko i serdecznie, nikt o nic nie zapytywał, okazało się potem, że ojciec o to dyskretnie na wstępie poprosił. Byli i tacy, którzy tym większą okazywali mu sympatię. Musiał to podjąć, podjął zresztą szybko i już wdał się w rozmowy, w których nie mógł być nagle truchłem. Dostrzegł przelotnie pokojówkę, jak z godnością służki kościelnej roznosiła tace i nawet na niego nie spojrzała, a gdy chciał to sprawdzić i przechodząc zaszedł jej drogę, zerknęła na niego, nie przymrużyła oka, ale miała myśl taką. Ojciec Elizy przeważnie towarzyszył młodemu, znieważonemu przez córkę docentowi. Dla niego jak gdyby to wydano, choć gdyby nie dostał po twarzy, też by się odbyło. Okazję podobną nazywano: bal des victimes. Nie on pierwszy tutaj świętował. Ojciec emablował go, doprowadzał do stanu porządku wewnętrznego, do poczucia sprawiedliwości, do stanu odzyskanego honoru, i słodyczą likwidował opuchliznę. Docent ze swej strony przy tej okazji mógł się nachapać znajomości. Które starczą na jedno docenckie życie i jeszcze by zostało dzieciom. Był to człowiek łagodny, kredowy, o wąskim, klerykowym przełyku, który wypowiadał słowa z mieszanką śliny. Jego móżdżek jak patelenka wciąż smażył naleśniki myśli. Podsmażał