Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szybko powiedział. — Tak, tak, już pana zrozumiałem i jeśli nie popełniłem omyłki, nienawidzi pan Niemców.
Nic go nie upoważniało, żeby tak powiedzieć. Tym lepiej, zdanie to samo mu się złożyło.
Tamten wykonał gest, jakby mu chciał pomóc wstać, roześmiał się krótko, skierował ostrze kindżału w dół i powiedział:
— Ja chciałem panu powiedzieć co innego, młody Słowianinie... — Lecz uśmiech w jego przydymionych, złotych oczach wcale nie zaprzeczał: — Co innego. Niechże pan się z tym liczy, że... — nie dokończył i bynajmniej się tym nie krępując, że nie dokończył, powiedział innym tonem:
— Mam wielką nadzieję, że wkrótce się spotkamy.
— Będę żył nadzieją tego spotkania — ukłonił się Filip i przeczekał ceremonialnie, aż tamten na odpowiednią odległość nie odejdzie.
Wracając do swej grupy powiedział, żeby cokolwiek powiedzieć:
— Powiedział mi w zaufaniu, że się pani we mnie kocha.
Zwrócił te słowa do niewielkiej dziewczyny, bardzo młodej, ubranej na czarno, dość ekscentrycznie. I podminowanej — jak to się podobnym, pomniejszonym typom zdarza — nieustającym gniewem. Gniewem uprzedzającym wszystkie spojrzenia, które mogły się w jej stronę skierować. To było widoczne, nikomu nie była życzliwa i przyszła tutaj z łaski.
Odpowiedziała Filipowi nadmiernie głośno:
— Mógł tak powiedzieć, jestem jego córką.
Przyjrzał się jej i spostrzegł, że równocześnie oblała się purpurą. A potem pobladła.
Zapytała zniżając głos:
— Co on panu naprawdę powiedział? — i wyskandowała: — Ja sobie tego nie życzę!
Twarz jej ponownie oblała się purpurą.
Ktoś tu jednak czuwał, kilka osób; otoczono ją troskliwie, jak gdyby do czegoś nie dopuszczając. Ale ona przedarła się przez ten kordon, zebrała się w sobie i wypowiedziała prawie ze złością dziwne słowa w nie istniejącym języku, skierowane do Filipa:
— Espania di sclerosa! ...Miłość mojego ojca do mnie doprowadzi do zbrodni. Na panu jej dokonam.
Zagarnięto ją bardzo pospiesznie.