Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Z kim?
— Pożyczył?
— Kto?
— Na schodach. Słyszałem. Jemu nie wolno pożyczać.
— Nie pożyczyłem.
— Już się przyznał.
— Drobiazg.
— Ładny drobiazg. Ma wszystko, co trzeba. Rozmawiał z panem? Proszę z nim nigdy nie rozmawiać. To bardzo biedny człowiek, sprzedaje gazety. Proszę o tym nie wiedzieć, jest bardzo drażliwy. Mruga oczami, bo został przysypany w okopach ziemią na wojnie rosyjsko-tureckiej. Potem już mu się wszystko pokręciło. Mówił o mnie?
— Nie mówił.
— Już się przyznał. Tak, tak, a mnie ostrzegał przed panem. Zwracam panu te pieniądze... No, nic, nic, proszę się nie dąsać.
Teraz zauważył, że na stole było inaczej, notatki rozłożone na całą szerokość, przybyło tomów, w rogu leżał banknot przyciśnięty gumą do wycierania.
— Do każdego człowieka z moich stron — mówił Hieronim — potrzebny byłby docent z gotowym uzasadnieniem, z przeźroczami i wykresami. A i tak byłoby pełno niejasności — wstał i wręczył pieniądze Benedyktowi. — Czy tyle?