Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Glina na podeszwach

Wrócił do domu i przygotował, miał dla kogo myśleć, w ciągu nocy budził się i układał treść, uzyskał majstersztyk.
Życiorys opowiada się bez straty, bo nie jest wytworem ducha, tylko przypadków. Jest własnością zewnętrzną.
Wypunktował sobie komentarz. Ten nadawał rangi. Już wchodząc na schody, zwarł go w myślach błyskiem, jaki daje ostatnia chwila. W przedpokoju była cisza, nikogo w domu, Hieronim otwarł drzwi, oczekując.
— Jak Filigranowa? — zapytał już w progu.
Poprowadził do środka. Czyżby to jedno z wczoraj zapamiętał? 0 tym tylko pomyślał?
— Miał pan dzisiaj o Filigranowej...
Usiedli na swych poprzednich miejscach.
Zakpił? Nic do niego nie dotarło? Odwracał uwagę? Udawał? Nie poznał się? Udawał, że nie dotarło? Nie dotarło, był naprawdę głuchy. Nie gustował w przebłyskach inteligencji? Uważał je za „wyroby”, „sztuczne konstrukcje” infantylnego umysłu. Więc i ten żądał „realizmu”? Faktów. Spisu rzeczy, niczego, tylko rzeczywistości, jakby rzeczywistość była godna klękania przed nią. Oczywiście ta rzeczywistość, którą jadają nędzarze z miseczki, trochę im tylko przysolić, przypieprzyć, ostro zamieszać. Po zeżarciu widzą na dnie odbicie swej twarzyczki.
Więc nie problem wyobrażenia, tylko przedmiot.
— Filigranowa? — Benedykt popatrzył na Hieronima siedzącego na swym łóżeczku, w zwisających nad podłogą ciężkich butach, takich jakie noszą robotnicy rolni. Po brzegach podeszew było trochę gliny, jakby nigdzie nie chodząc, jednak gdzieś chodził.