Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic — odpowiedział urażony Paweł. — Za kilka dni skończę piętnaście lat.
Gdy już to powiedział, spostrzegł, że niepotrzebnie.
— Kiedy?
— Za kilka. — I sam nie wiedział, czemu się zaczerwienił.
Zauważył to Wereszczyński. Paweł zaczerwienił się jeszcze bardziej i postanowił być nieuprzejmy.
— No cóż — rzekł Wereszczyński z lekkim i prawie frywolnym westchnieniem — nie twoja w tym wina.
Nie moja wina — pomyślał zdziwiony Paweł — nie moja, że się urodziłem?
— A dlaczego? — zapytał. — Nie! — — cofnął pytanie: — Chciałem pana o coś innego zapytać.
— Proszę cię.
— Pytanie będzie — przeciągnął chwilę — może kłopotliwe.
— Kłopotliwe? Słucham.
— Dlaczego pan źle wpływa na moją matkę? Gdy z panem rozmawia, jest potem zdenerwowana.
— Ze mną?
Sformułowanie było nagłe i brutalne. Widać, że w pierwszej chwili nie był w stanie zareagować.
— Tak ci się wydaje — odpowiedział. Usiadł na krześle pod oknem. Po chwili milczenia dodał:
— Gdy w domu nie ma nikogo, elementarnym twoim obowiązkiem jest pełnić funkcję uprzejmego gospodarza.
— Czym mogę służyć? — zapytał Paweł.
Zerwał się z krzesła i wyszedł.
Wróciła Angelika. Zdziwiła się, że zastała Wereszczyńskiego:
— To pan? — powiedziała z uśmiechem. — Tak, tak, pomyślałam o panu przed chwilą, że jest pan szowinistą — skróciła uśmiech. — Albo pan sobie ze mnie zażartował? Żebym się miała z pyszna, prowincjonalna, albo żeby mnie pocieszyć, nie byłam tam, nie będę, więc pan mi ułatwił. A ja panu dziękuję — rzekła bez uśmiechu. Czuła, jak po raz pierwszy wystąpiła przeciw niemu, a w jego osobie przeciw wszystkim wszechwiedzącym, grymaśnym, zatruwającym, ludziom bez wiary; jeszcze jedno słowo, a powiedzieć by: bez czci. Nie podobało jej się dzisiaj, nagle przestało się podobać. Wiązała to z nagłym postanowieniem, aby prze-