Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Niebieska czapeczka

Paweł nie dokończył obiadu. Rzucił łyżkę w talerz z rosołem, odskoczył od stołu, pobiegł do swego pokoiku. „Co on tam?” — usłyszał niedbałe słowa ojca. Wpadł do pokoiku nieprzytomny. Zobaczył światło. Krótki błysk. Jakby w okienku, okienko wychodziło na ciemne schody, było niewielkim, mętnym kwadratem. Błysk przerastał wielkość kwadratu. Nie mógł pochodzić z żadnego źródła. Błysk powstał w nim samym, na jedną sekundę.
Przysiadł na żelaznym łóżku. Poczuł mdłości. Ogarnęła go fala obrzydzenia. Dostrzegł, że etażerka z książkami odpycha się od ściany, jakby zaraz miała runąć. Beznadziejna etażerka, kosz wiklinowy, wyładowany cegłą książek ponad siły kosza. Wiedział, że jest to atak gniewu. I omdlenie. Ręce mu drżały.
Wstał natychmiast, nie miał odwagi leżeć. Przeszedł pokój wzdłuż, były to dwa kroki, przysiadł na krześle. Zobaczył powierzchnię stołu przykrytego bibułą, poprzecieraną jak łachman, upstrzoną od uderzeń końcem ołówka, gdy skandując uczył się tu słówek. Nie rozumiał, odskoczył od tego łachmana, fala gniewu jednym brzegiem — wydawało mu się — dochodziła do drugiego, lukrowego brzegu śmierci. Zobaczył zarys poręczy za okienkiem, czarnej, obłej kreski, wzdłuż której skakały czasem, jak igła w maszynie do szycia, cienie głów wspinających się schodami lokatorów.
Czuł, jakby łyknął powietrza ponad wytrzymanie. Skoczył do okienka i przyłożył czoło do szybki. Przycisnął z całej siły. Całą wewnętrzną siłę skierował przeciw tej sile, która chciała go udławić. Zobaczył Wereszczyńskiego. Wereszczyński leżał we krwi na podłodze. „Ktoś” go zatłukł, nie zabił, lecz zatłukł, Wereszczyński wił się jak mucha i rzęził.