Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szum zimnej wody w łazience — wszyscy umyli ręce — i podeszli do stołu, Angelika uroczyście rozmieściła.
Jedyne co, jedyna obawa; zapomniała prosić Wereszczyńskiego, żeby nie poruszał „tematów”. Sama nie wiedziała, lecz „tego” się bała najbardziej.
Wniosła wazę z rosołem, świeża pietruszka w drugiej miseczce była już na stole, wszystkiego dużo, pełny dom gości.
Z kolczykami w ostatecznym rozrachunku wypadło trochę więcej, niżby się spodziewała. Stary, bardzo stary „lichwiarz”, uczciwy, znał skądś Filipa i mówił o nim jak o bogu; był to naddatek do ceny. Na dług przeznaczone były buty; Filipa pamiętano, gdy był człowiekiem wziętym.
— Jest to — powiedział Filip z łyżką w ręce — dobre, bo kostki kaszy pod spodem chłodnawe, a na tym gorący rosół, a na rosole zielenina zielona, że niech ją szlag trafi. Jak omyłka w pokerze, która prowadzi do wygranej. To nie rosół, to cyferblat.
Rozmyślnie to powiedział, żeby Paweł miał o czym myśleć. Był w doskonałym humorze, pewno słyszał, jak Pawłowi jęknęło w treściwym brzuchu: cyferblat?
Spojrzał na Pawła.
— Wiem — pospieszył Wereszczyński, żeby także pochwalić rosół, lecz bardziej serio: — pani mi kiedyś mówiła, wołowina daje główną esencję mocy, cielęcina lekkość, a wieprzowina... grozę.
Ale mówiąc w czymś się pomylił i nie wyszedł dalej poza tę idiotyczną grozę. Usłyszał, co niechcący powiedział: — No tak, tak — zaczął inaczej — nie zdążyłem już przynieść tego egzemplarza...
— Grozę? — zerknął Paweł. — Według przepisów ekspresjonizmu? — Nie patrzył na nikogo.
— Zły dowcip — powiedziała Angelika.
Mogłaby to być aluzja do pewnego odczytu Wereszczyńskiego, na którym był widocznie i w którym profesor zapowiedział zwycięstwo Gallijczyków, ale przedtem odmalował tematykę współczesnych dramatów niemieckich głosem pełnym złowrogiej mocy.
— Nie zdążyłem już przynieść — rzekł Wereszczyński nie objawiając urazy. Speszył się tylko trochę: — ale pisze ktoś wspom-