Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie poruczniku — zmitygował się Wasyl; nie był jeszcze cywilem:
— Ja do pana podchorążego proszę.
Znaczyło to, czy podporucznik zezwoli, aby Siemionowycz w jego obecności zwrócił się do podchorążego.
— Proszę.
— Panie podchorąży — powiedział Wasyl, przystępując bardzo blisko i za blisko. Był już cywilem: — chciałem jedno powiedzieć...
— Proszę.
— Pan nie pamięta.
— Co?
— Szliśmy w lesie...
— Tak.
— I pan... Ja już nie mogłem. Pan...
— Tak. Więc co takiego? — nachmurzył się Małachowski.
— Pan na mnie nie krzyczał. Pan powiedział: „ja was proszę”. Ja panu za to dziękuję. Pan mnie poprosił. I ja panu tego nigdy nie zapomnę.
Wasyl dobrowolnie wyprostował się przed Małachowskim i patrzył prosto w oczy. Twarz Białorusa wyrażała zaciętość. Prawdopodobnie wyrażała wzruszenie. Z wysiłku w tej misji na górnej wardze Siemionowycza wystąpiło kilka kropelek potu, tych, jak to bywa, gdy chłop ma podpisać akt notarialny, opiewający na całe życie. Ukłonił się, skinął głową, odwrócił się na piętach i odszedł.
Małachowski stał sekundę, niezbyt rozumiejąc, i nagle zrozumiał.
Nieporozumienie. Jedno zostało wzięte za drugie, nieporozumienie jak gdyby przerażające, było w tym, było w tym coś nieznośnego, irytującego i budzącego lęk przed prostotą i miłością własną. Twarz Siemionowycza była szczera, wdzięczność prawdziwa. Siemionowycz myślał pewno, że Małachowski jest zaskoczony dobrą pamięcią o swym czynie, i tym, że on, Wasyl, tak się zdobył i tak odwdzięczył. Nie było to drobne nieporozumienie, chociaż było, lepiej by dostać w pysk sprawiedliwie, aniżeli niesprawiedliwie być pochwalony, czyli okrutnie. Z tego by wziąć jeden płatek, zasuszyć, mieć w legitymacji, spojrzeć i pomyśleć: są ludzie, którzy oczekują aktu niezasłużonej dobroci. Są ludzie