Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na szaro? Gdybym chwilę mogła porozmawiać z panią na osobności...
— Właśnie o tym pomyślałam... Antonino...
— ...Jestem z wykształcenia pedagogiem, proszę wybaczyć, nasza uczciwa rodzina nigdy nie była bogata. Stąd jednak... mówimy inaczej...
— Co ona by u pani robiła?
— Nauczy się kroju...
— Antonino, gdybyś była taka dobra, o właśnie, właśnie... i przyniosła... Rzeczywiście, dawno powinnam to zrobić. Gdzież moja gościnność? Może by pani coś zjadła? O właśnie, właśnie, dawno powinnam o to zapytać. (Mizdrzenie się, absolutne mizdrzenie się, zanotowane na taśmie.) (Barani głos, z uwyraźnionym „ę”);
— Serdecznie dziękuję. Nie jestem głodna.
— Antonino...
— Jestem! Jestem!
— Więc przynieś... Bądź taka dobra, wiesz już co... Dwa kieliszki.
— O, co to, to nie. Chciałabym tylko usłyszeć decyzję.
— Więc pani tak mówi, że pani tak mówi, że cała rodzina tak mówi... A ja mówię (mizdrzenie się): że na przykład chuligan jest to taki harcerzyk, który nie polubił piosenki: „Płonie ognisko”... Poszła... Nie nadaje się do hufca (śmieszek)...Antonina, prawda, że to byłoby śmieszne?
— Jak, jak?...No tak. Śmieszne?
— Jeśli pies ugryzie czasem, jest to dobry pies.
— Nie rozumiem.
— Antonina... jest to człowiek w zadatku... niezupełnie dobry. Za chwilę się o tym przekonam. A pani trochę później.
— Pani się uśmiecha? Mówiąc tak straszną insynuację?
— Przewiduję wszystko. Na wszystko się godzę. Wiem na przykład, czego ona nigdy nie zrobi.
— Czego?
— Nie zamorduje. Bo nie jest mściwa.
— Co też pani!...
— Tak, tak... Chociaż... być może zastanawia się teraz, czy pani aby wkrótce nie umrze? Albo że mnie zamkną.
— Panią mogą zamknąć?!