Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

warowy. Czekają tylko na buldożery i towar. Każdy na coś czeka.
— Agrest za to w tym roku — powiedział Kwieciński, uchylając firanki. Wciąż balansował wokół pokoju: — Każdy na coś czeka — powtórzył.
Cienie muślinu figlarnie mignęły przez jego twarz.
— Agrest tak.
— Drogi Pawle — rzekła Maria — tak to jakoś niefortunnie wszystko się zbiegło... Nie będziemy ci zawracali głowy. Jesteś, czuję, zmęczony.
— Ależ! — krzyknął — kochani, zostańcie! Do czego by to było podobne! Porozmawiamy. Mówcie mi o sobie, jak u was? Dzieci pewno rosną...
— Jedno umarło — rzekła ta z kanapy i przycięła wargi.
— Komu?
— Ciotce Marii.
— Mario? Więc tak?!
Maria skuliła się w sobie.
— Mario, więc to tak? — podbiegł do niej, zawahał się i przyklęknął.
— Boże, Boże — strzepnął nerwowo palcami Kwieciński — trzy lata temu. Na nas już czas — zwrócił się do żony. — Nie widzę tutaj Staszka Herodka. Czyżby listu nie dostał?
Wypukłe czoło Kwiecińskiej poczerwieniało.
— Jesteś zmęczona — chwycił się Paweł tej, której umarło dziecko. — Chcesz się położyć. Mój pokój jest wolny.
Nawet nie wiedział, że Maria jest mężatką, a tu już się dowiaduje.
— Przyjechałam, żeby ci w czym pomóc. Powiedz w czym? Czy też mamy sobie stąd pójść?
— Nie, nie, bardzo cię proszę, ty się połóż. Jest Barbara.
— To ja jej pomogę.
— Nie, nie... Więc tak straszne dotknęło cię nieszczęście? — wstał z przyklęknienia.
— Słuchaj — wzięła go pod ramię i poprowadziła na bok — boję się... że Herodek... Oczywiście, to on napisał. Zrobiliśmy śledztwo. Przykro powiedzieć, i dla ciebie przykrość...
— Nie przyjdzie.