Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do ręki brednia i w myśli policzkował autora, lżył i gardził. Teraz lubił nawet, wolał czytywać głupstwa, poddając się wtórnej satysfakcji jak przy rozpoznawaniu oleodruku. Przeżywał okres elegancji ducha i cichego wywyższenia. Nabrał spokoju. I zostałby w spokoju sam ze swą skromną osobą.
Gdyby nie obecność ludzi. Tracił przy nich spokój, w zetknięciu opanowywało go zniecierpliwienie. Obecność drugiego człowieka, ktokolwiek by to był, wywoływała w nim stan podgorączkowy.
Wywoływała chęć okazania życzliwości, co więcej, dotarcia do tego momentu, w którym następuje coś w rodzaju wewnętrznego drgnienia, załamania, ukazania prawdy, prostej, naiwnej, choćby żenującej, tej szczególnie, a nawet i tej, która świadczy, iż ktoś wyżej o sobie sądzi niż jest w istocie. Przyłapywał się na tym, próbował kontrolować, lecz zawsze silniejsze to było od rozsądku i kontrolowanej wiedzy o samym sobie. Ostatecznie stwierdził, że była to wrodzona inklinacja, rys natury. Najwcześniej Jak tylko mógł — wciąż odrzucając podejrzenie o naiwność — doszedł do przekonania, że jedyną wartością, jaką można zyskać w życiu, i jedyne, co rzeczywiste, to akt dobroci. Przyłapywał się więc na tej właściwości, która, gdyby źle rozumiana, mogłaby być ryzykowna i zagrażająca godności. Zawsze bowiem polegała na świadomym zabiegu. Ale przecież jak alkoholik, mimo wewnętrznej perswazji, za każdym razem popadał w tę samą sytuację, bez której nie wyobrażał sobie życia. Polegała na porywie, chęci zbliżenia się, zjednania, przekonania każdego o swej życzliwości. Tkwiła w tym gorączka i pośpiech. Tak jakby sekundy nie mógł wytrzymać, iż może być inaczej. Wydawało mu się, że jest w stanie zjednać każdego. I z góry już wiedział wszystko, przewidywał, chciał wiedzieć.
Pomimo opowiadań, w głębi ducha wdowę Frankowską uważał za małostkową, wyrachowaną, podłą — i darowywał jej to, i chwalił nadmiernie, w gruncie nie wierząc. Bo gruntem rzeczywistym, jakiego dotykał, była niewiara.
W tym duchu niewiary sądząc, sam by powiedział, że okazując życzliwość kupuje się ją u innych. Przyłapywał się więc wtórnie na uczuciu smutku i litości. Współczuł ludziom z ukrycia i jak gdyby przy pełnym słońcu. Współczuł za to, o czym nie wiedzieli, a czego on się domyślał, co trzeźwym spojrzeniem dostrzegał, o co