Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mógłbym się udać do pewnej firmy, która nagrywa listy. Siedzi tam w podwórku tłusty mydłek, który co wieczór ma na kolację w restauracji i żarłocznymi palcami z sygnetem brzydzi ludziom kawę. Wynalazł elektryczność i gramofon, przyjmuje zamówienia, uwodzi mikrofonem, nosi alpagowy garnitur, koszulę non iron i będzie siedział w więzieniu. To widać z twarzy jak nieuleczalną chorobę. W podwórzu spod tynku wychodzą stare rasowe litery, które wyhodowały wieki. Po wierzchu jest chlapnięte pińską mydliną: „Fo-No”. Jest to jedno z najbardziej dochodowych przedsiębiorstw, ludzie sprzedają tu swój głos i myśli, i wysyłają do Ameryki.
Miałem gorączkę. Tysiące pomysłów snuło mi się w głowie. Lecz zawsze wiem, że po to się snują, aby je odrzucić. Chciałem nagrać: „słyszycie głos człowieka, który już nie żyje”... Potem przejść na kilka fragmentów ze Złotego Robaka: „całe życie biegniemy za kimś drugim, dopóki nie położymy się obok siebie, w ziemi...” Bóg mnie strzegł, a miała to być rewelacja rozchwytywana w milionie kopert. Nie byłem tam. Zwalczyłem w sobie kabotyna. A firma „Fo-No” nie istnieje.
Postanowiłem zacząć od mojego lekarza. Moim głównym planem było oddanie Teorii w dobre ręce. Czas już krótki, liczyłem tylko na szczęście, które wymaga jedynie, aby je napotkać i nie sprzeciwić mu się, wstępnie pokrążyłem moimi uliczkami, zobaczyłem szpital, wszedłem w bramę, z mdłym sercem, znałem korytarze, czułem się jak przyjaciel komisarza, który idzie mu wyznać zbrodnię.
Miała być decydująca, na decydującej wizycie pacjenci wdzięczą się przed lekarzem, są szlachetni w sobie, podoba im się jego wszechmądra twarz, ze strachu ateiści gotowi są przyznać mu rację wiary w Stwórcę, ja przyjechałem ze złością. Wiedziałem lepiej od niego o mojej chorobie, i to, że nie jest dobrym lekarzem. Irytowałaby mnie tylko zbytnia przesada w ocenie mojego stanu, lecz stan był tak ciężki, że ocena musiała wypaść już łagodnie. Był to typ żywotnego lekarza, odpowiedniego dla ludzi zdrowych. Nosił spleśniałą, penicylinową bródkę, przypisaną kiedyś lekarzom tym jeszcze od suchot, w lecie żeglował, w zimie jeździł na nartach, nie uznawał posłannictw, był to — cywil, któremu się udało, ksiądz, który grywał w kręgle, z natury uczynny. Lat temu ileś zostawił