Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w jaśniepaństwie. Stałem od nich niżej, rzecz jasna, że przeszkadzałem, może się i gorszono, nikt nie śmiał, poznawano ubranie pana Filipa, może lekceważono, cierpiałem, miałem głupią minę, pożyczoną z jakiejś księżycowej niezależności cienia rzucanego wzdłuż kamiennej posadzki, udawałem, że chcę tam być, lecz ze wstydu i poczucia dwuznacznej sytuacji na nikogo nie patrzyłem, i uparcie patrząc w tragiczny deseń kotary snułem mój tekst, zamówionych, choć i bliskich mi poglądów, których szyk miałem już w małym palcu. I jeszcze mi się rozbudował, i raz jeszcze zaostrzył. Hasłem miała być dyskusja o zabójstwie z litości, tym bardziej że fakt podobny zdarzył się niedawno, wstrząsnął opinią i podzielił głosy. Zamierzałem tu umieścić inne tematy. Zaskoczyć samego Filipa. Głównym moim celem miało być to zaskoczenie. Miałem zamiar przeskoczyć na temat „zemsty losu”, obmyśliłem sobie, i odsłonić przed Filipem moje karty. Wykonać polecenie z nadmierną gorliwością, powiedzieć, co i o nim myślę, z „punktu widzenia Bakunina”, a potem z nim zerwać, znieważyć. Wyjść z trzaskiem raz na zawsze. Byłem w sytuacji tych, którzy przygotowują swe wielkie życiowe wystąpienie, gotują się już w środku, są w stanie wrzenia, lecz muszą uważać, aby na tym się nie skończyło, aby nie wykipieć przedwcześnie i aby cudzą ręką nie być zdjęty z ognia. Iluż to ludzi szykuje się do takiej niedoszłej rozprawy? Po jakimś czasie, gdym tak uparcie siedział, usłyszałem szepty. W chwilę potem delegowano do mnie najmłodszą pokojówkę. Kroczkiem jak do ołtarza, żeby złożyć kwiaty, podeszła. Pozwoliła sobie na uśmiech i głębokie nachylenie się ku mnie, głowa w głowę. Dygnęła dworsko przede mną. Z kieliszkiem alkoholu na tacy. Jakby nigdy nic i jakbym tutaj zamierzał spędzić cały czas przyjęcia. Popatrzyłem jej w oczy. Miała takie, co psa drażnią przez sztachety. Niedobre. Lecz podziękowałem i wypiłem. Zaczęło się to powtarzać, z całą powagą. Delegowano ją, słyszałem znów szepty, po raz drugi i trzeci. Za każdym wypijałem, żeby się wreszcie upić. Może mieli ten cel? Przy czwartej tacy pokojówka, głowa w głowę, powiedziała z zaświeconym uśmiechem: Pan Filip Małachowski przysyła panu palone migdałki. Rzeczywiście na tacy był porcelanowy talerzyk z migdałami. Struchlałem. Więc to było tak! Więc tak; wiedział, że tu jestem! Więc drwił, lekceważył, zdradzał, zapomniał o mnie, bawił moją osobą