Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziecka. Było to niemożliwe, aby ktokolwiek, wszyscy już nie żyli, było to niemożliwe po czterdziestu latach zapomnienia.
Miał jeszcze dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia pracy. Graniczyły ze sobą oddzielone żwirem, krzaczkami i żółtym piaskiem dwa kościoły; w głównej alei formował się pogrzeb, dwa inne już wyszły i minęły się skręcając w równoległe alejki. Jakiś młody człowiek, spóźniony, chłopiec widocznie z dobrego domu, na jeżyka, blady, w skrojonym garniturku wizytowym, z wianuszkiem opakowanym w celofan — umarł zapewne ktoś z towarzystwa — wyskoczył z czarnej bramy kaplicy i było widoczne, że myląc kościoły — jeden był ewangelicki — nie mógł teraz odnaleźć swego pogrzebu. Z pochyloną głową przeszedł kilka kroków w jednym kondukcie i zamienił na drugi. Formował się czwarty pogrzeb, zatrzęsienie pogrzebów; stał sługa z krzyżem, Paweł rozpoznał księdza, którego znał kiedyś, gdy ten był jeszcze dziobatym klerykiem. Dzisiaj dzioby wyszły mu na korzyść, podkarmiony śpiewał. Nagle przypomniało mu się, że przecież to ten kleryk, z którym wiąże się we wspomnieniach czerwona piłka.
Miał jeszcze dwadzieścia minut. Minął bramę, wyjął z kieszeni etui i szczoteczką oczyścił buty z kurzu. Gdyby nie ten chłopiec, byłby uważniejszy. Szeroką, zadrzewioną ulicą szła przed nim koleżanka z pracy — koleżanka? — staruszka, wracała z mszy żałobnej; chciał ją niepostrzeżenie wyminąć, nie dostrzegł wcześniej, chciał obojętnie, szła zbyt szybko, nerwowo przyspieszał, źle obliczył, przez ujawnienie lęku zauważyła go, musiał się ukłonić, ukłon z naciskiem uprzejmie odstręczającym nie udał się, zawsze się udawał, zatrzymała się, poszli razem. Spojrzał na zegarek: było przed nim dziesięć minut udręki, rozmowy. O czym teraz będzie? Pracowała w szklanej klatce referatu społecznego, do jej funkcji należał także przydział biletów do teatru, opery, operetki, wyróżniała operetkę, a nawet streszczała niektóre libretta. Ktoś o tym opowiadał i pękał ze śmiechu. A na biurku jawnie stawiała srebrny ryngraf.
Postanowił milczeć. Szła ostro, nieraz w ten sposób ptak idzie piechotą. Zwróciła ku niemu oczekujące spojrzenie; konieczne było ją bawić. Jedno, co może względnie szczęśliwe — musiała mieć kiedyś twarz regularną, okrągłą — która później zastygła w wyraz spłakanego dziecka — i to byłoby tym względnym