Zawsze nie do pomyślenia, aby ktoś mógł ją wymyślić. Wydawało się, że ma przyjemność w obrażaniu ludzi i przyjemność w konsekwencjach, które z tego płynęły. Ostatnio wychodził z domu z flowerem na ramieniu, chociaż pracował tylko jako skromny urzędnik w leśnictwie. Po południu zamykał się u siebie w pokoju i komponował trutki na szkodniki leśne. Angelika drżała z powodu tych trutek. Niekiedy znów wychodził z „gabinetu” — jasny — i zaczynał snuć projekty, naszpikowane wesołością. Wtedy znów przeszkadzało mu trzeźwe spojrzenie Pawła. Wychodził więc z domu i za wszystkie pieniądze upijał się piwem. Przyprowadzała go Angelika.
Zjawiał się Wereszczyński. Siadał na niskim krzesełku: „Boże, Boże — rozkładał ręce — świat jest głupi. Ale nie ja go wymyśliłem”.
Mówił szybko, cicho, przepięknym językiem, pełnym niespodzianek, skoków, haczyków, pętelek, twierdził, że do dwudziestego roku życia obowiązuje gramatyka, a później już tylko język polski. Z drugiego niskiego krzesełka, któremu kiedyś Filip podciął nogi, żeby nie były wysokie — starzejąca się Angelika, o pretensjonalnym, przebrzmiałym imieniu, o stygnących rysach twarzy i spojrzeniu rozognionym, jakby rozpalały się przed nią nieznane ognie — zamyślona słuchała. A może nie słuchała?
Niekiedy przynosił prezent, prawdziwy, szczery prezent, a pod koniec po prostu już żywność, kaszę, chleb, jajka zawinięte z wiejska w chusteczkę, żeby poprzez żart było delikatniej.
Paweł poszedł kiedyś na wieczór jego poezji. Wiersze zalatywały geometrią wykreślną. A jednak potem w dyskusji Wereszczyński objawił to, co chwyta: prostotę — która chwyta za serce, i perfidną zaczepkę — która jak kropla wody w wodę — marszczy powierzchnię myślenia — i przez łaskotanie — chce wrócić do serca. Pensjonarka wręczyła mu kwiaty. Wieczór w nie zapełnionej sali poza tym był pusty.
Nie lubił Wereszczyńskiego od samego początku. I poił nim oczy. Milczał. Niechęć posuwała się w głąb, chociaż nie zamienili ze sobą ani słowa. Za duża głowa na rozhuśtanej szyi — oczy proroka, woda kolońska Johan Maria Farina, która nie przystoi mężczyźnie i prorokowi — głowa była tylko pretekstem, nie podobało mu się wszystko. Zawstydzał go ten człowiek pełen nieprzyzwoite-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/143
Wygląd
Ta strona została przepisana.