Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie dłużej. A ja tymczasem spróbuję odcyfrować resztę rękopisu... i poszukam, czy się gdzie nie znajdzie jakie źródełko, przyniósłbym ci wody w butelce. — Butelka z wina już była pusta.
Otworzył kozik wiszący mu u pasa, naciął gałązek kosodrzewiny i owinąwszy je pledem, podał mi tę poduszkę pod głowę. Gałązki kosodrzewiny są tak elastyczne, że zastąpić mogą najdelikatniejsze sprężyny.
Podziękowałem mu za tę przysługę i wybrawszy najcienistsze miejsce pod krzakiem, przygotowałem sobie legowisko. Upał doskwierał nieznośny. Zrzuciłem serdak, zrzuciłem surdut i kamizelkę...
Antoś wybuchł szalonym śmiechem. Spojrzałem na niego zdziwiony.
— Przypomniałem sobie — rzekł, dusząc się od śmiechu — twoją propozycyę skręcenia dla mnie liny ratunkowej z twego odzienia!... Przepraszam cię! jesteś taki dla mnie dobry, taki nad wyraz poczciwy... a ja... ja taki... łobuz!... Doprawdy, aż mi wstyd tego, co robię... No, ale nie będziesz się na mnie gniewał?... Przyrzeknij mi, że nie będziesz!