Strona:Mieczysław Pawlikowski - Baczmaha.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Salonów, komnat, świetlic! Do salonu nie doszedłem, ale po prawej stronie przedpokoju zwiedziłem, znacznie niżej położony, czyściutki, wybielony kamiennem mlekiem alkierzyk czy lożę karzełka portyera z wązkiem okienkiem. Pod oknem stoi mała sofka kamienna przykryta świeżem prześcieradłem wapiennego mleka, z trójkątną czarną na niej poduszką, która skamieniała i przyrosła do łoża, spadając z wezgłowia... Po lewej z przedpokoju wchodzi się przez ciasne wrota do izby czeladnej znacznie większej... Wchodzę tam, patrzę: na środku izby długa, pół okrągła ława, załamana we środku, a na niej siedzi trzech drabów brodatych, w kapturach na głowie; jeden gruby, przysadkowaty, mego wzrostu, z wyciągniętemi grubemi nogami na ziemi, to ten, pod którym ława się złamała. Dwaj drudzy z boku jak dwuletnie dzieci, trzymają się wpół, głowy zbliżyli ku sobie i coś szepcą, jeden patrzy w ziemię, a drugi bardzo brzydki, z otwartemi usty spogląda w górę...
— Fantazyujesz!
— Gdybyś tam był!... W górze tej izby