Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie na miejscu najwidniejszem — ona. Cały album był poematem o niej, o tem jak wygląda o każdej porze, w każdem oświetleniu, w każdym stroju.
Znalazł całą serję jej portretów z datami; przeglądał je ciekawie. Były one wszystkie dziełem miłości i zachwytu. Śmiertelnie miłujące oczy chwytać umiały ruch, wdzięk, wyraz, uśmiech i kazały uwieczniać je kliszom. Leniwe omdlenie w hamaku, brawurowa postawa na koniu, uroczy negliż na tle wnętrza... Mieniła się ta kobieta, jak tęcza wielobarwna i zarazem przechodziła ciekawą ewolucję, od tej, której podobiznę posiadał mąż, aż do owej, która ukryta była w pugilaresie... Ostatnie zdjęcia jaskrawo podkreślały wielką przemianę: wewnętrzne jakieś i intensywne przeżycie, które przetwarzając duszę, przetwarzało urodę. Rolicz czytał całą jej historję, jak z otwartej księgi: mógł niemal, zestawiając daty, określić kolejne fazy budzącej się namiętności.
Jakże piękną była na ostatnich zdjęciach, jak uroczo tajemniczą! Zniknęła bezmyślna wesołość; myśl słodka i przewrotna zaczaiła się w omdlałych oczach, zdawała się cała prześwietlona wewnętrznym płomieniem. Było to tak oczywiste, że Rolicz poczuł litość nad ślepotą zakochanych śmiertelnie oczu, które nie ustawały w podpatrywaniu i utrwalaniu tych nastrojów. Na jednej fotografji byli razem: zabity rotmistrz i ona — oboje konno