Strona:Michał Marczewski - Wilk morski u ludożerców.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzecz prosta, że doszło to do kapitana i nasz kucharz zapłacił za przepowiednie porządną porcją bizunów.
Za moich czasów na pokładzie statku panował rygor wojenny.
Nie zdążył jeszcze nasz kucharz przeboleć skutków nie trzymania jeżyka za zębami, kiedy piękna pogoda z lekkim pomyślnym wiaterkiem poczęła się psuć widocznie.
Przedewszystkiem barometr poszedł w górę niebywale.
Młody oficer na przednim pokładzie kręcił głową i zapewniał, iż nigdy jeszcze nie obserwował takiego wyżu i, że podług jego spostrzeżeń należało spodziewać się jakiejś gwałtownej zmiany. Tem niemniej posuwaliśmy się naprzód stale choć powoli, gdyż w miarę opuszczania się ku południowi wiatr ustawał, ustępując miejsca bezwzględnej niemal ciszy. I nastawały chwile, które dziś porównałbym do momentów braku paliwa na parowcu. Statek nasz, nasza wspaniała korweta, na której wszyscy my, młodzi, gotowi byliśmy dotrzeć do krańca świata, stawał w miejscu jakby na kotwicy i ani jeden żagiel, ani jedna linka na sztywnych masztach jego nie drgnęły, a kadłub „Rubikonu“ pełen trzasku, pisku i zgrzytu, tej muzyki życia i ruchu, pogrążał się w martwą ciszę, przypominającą nam powagę i spokój miejsc wiecznego spoczynku.
I gdy się to ciągnęło godziny i dnie całe mie-