Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzka ze wspomnieniami młodszych lat tak ją wiązała. Przypomniała sobie każdy najdrobniejszy szczegół z tyle romantycznych czasów, a pamiętała je wszystkie, jakby to było wczoraj. Pięć lat i pobyt w klasztorze nie zmieniły całkiem Bronisi, owszem miłość jéj dziecinna karmiona marzeniami młodéj wyobraźni wybujała zanadto nawet.
Przypatrzmy się, co się stało przez ten czas z paniczem. Mamy do tego dosyć czasu, bo obaj — on i ojciec jego, dowiedziawszy się od służącéj że pan w kościele, usiedli na ganku i czekali na jego przybycie. Obaj usiedli jednako, jakby w jednéj szkole tego się uczyli, założyli prawą nogę na lewą — pochyliwszy się w tył na krzesłach, kiwali się, jak na huśtawce. Obaj byli ubrani według téj saméj mody, z małą tylko odmianą w kolorach, obaj mieli pinz-nez na jednakuteńkich nosach, jednako zaczesane włosy i angielskie faworyty, z tą tylko różnicą, że papa miał faworyty gęstsze, ciemiejsze i trochę już siwiejące, a syna rzadszy zarost wyglądał, jakby dopiéro lekko podmalowany, nie wyraźny. Słowem, syn był kopią ojca, nieco pomniejszoną, — co tego ostatniego napawało dumą i zadowoleniem.
Służąca, uważając za despekt zostawiać gości na ganku, zapraszała ich usilnie do stancyji, gdzie było już zastawione śniadanie, ale przybyli nie zgodzili się na to a to głównie dla tego, iż bali się zaduchu i gorąca w małych stancyjkach. W ogóle z pewnem lekceważeniem i niesmakiem rozglądali się po otoczeniu.
— Jak tu brudno i biédnie — odezwał się młody krzywiąc się, jakby jakiś brzydki zapach zaleciał mu pod nos. — Dawniéj wydawało mi się tutaj jakoś inaczéj.
— Bo byłeś dzieckiem, nie miałeś sądu o tém, ani wyrobionego gustu. Każdemu, co coś widział w świecie