Słońce już dość wysoko stało na lazurowém niebie, a w lipczyńskim dworze jeszcze było cicho — żadnego ruchu, żadnego życia. Była to niedziela. Goście bardzo późno się rozjechali wczoraj, gospodarz spał w najlepsze, służba także powiększej części spała, a przed gankiem czekało kilkunastu chłopów i bab wiejskich na wypłatę kwitów. Niektórzy nie mogąc się doczekać, odeszli na ranną mszę do kościoła i wrócili a dziedzic jeszcze nie pokazał się na ganku. — Zamiast niego wyszedł ekonom i oświadczył ludziom, że dziś wypłaty nie będzie, bo pan słaby. — Niezadowoleni chłopi odeszli z kwitkiem, mrucząc i narzekając, a że jaki taki potrzebował pieniędzy na jutrzejszy jarmark, więc od dworu poszli prosto do karczmy prosić Haby o wypłatę kwitków, rozumié się ze stratą. — Byli już przyzwyczajeni do tego, to nie pierwszy raz odprawiano ich z niczém ze dworu i musieli zawsze prosić Haby o tę przysługę; bo przysługą nazywał Habe to, że zarobił na nich blizko trzecią część wartości kwitów.
Ale tym razem Habe nawet takiéj kosztownéj przysługi zrobić im nie chciał pomimo próśb i lamentów.
— To co wam to szkodzi — zapłaćcie, prosił jeden chłop — my przecie nie chcemy darmo. Potrąćcie sobie procent za czekanie, a dziedzic przecież odda wam. — Ta to uczciwy pan.