Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kło, a młyn jest bardzo nizko zaasekurowany. Osiadłby więc na mieliźnie, a tymczasem nasz młyn przez nową koléj pozawięzywałby stosunki i znacznie poprawił nasze interesa. — Młyn trzeba było spalić — młyn koniecznie...
Mówił te słowa w takiem rozdrażnieniu, jakby w istocie miał przed sobą podpalacza i wyrzucał mu jego niezręczność. Można się nawet było domyśleć, że go zna, — tak się przynajmniéj zdawało z jego zachowania — pożar nie zadziwił go, jakby był na to przygotowany: tylko to, że się fabryki paliły a nie młyn, było dla niego niespodzianką, która go rozgniewała.
Rodzina żydowska czas jakiś stała przed domem przypatrując się pożarowi, jak sztucznym ogniom i prowadziła rozmowę, która wnet odbiegła od tematu, jakim się rozpoczęła, a przeszła na inne tory. Młoda Goldfingerowa opowiadała o illuminacyji Wiédnia, o nowéj operze, do któréj ją mąż już zaprowadził, o swojem letniém mieszkaniu w Döbling i wśród rozmowy wrócili do alkierza i całkiem zapomnieli o pożarze. Tylko Abraham nie dotrzymywał im towarzystwa. Co chwila wstawał niespokojny i wychodził przed dom — patrzał i nadsłuchiwał — zdawał się czekać na kogoś czy na coś. Może czekał na powiększenie pożaru i niekontent był że płomienie szalały w jednem tylko miejscu, stał zapatrzony w ogień, po ruchliwych oczach widać było, że głowa jego pracowała w téj chwili, a palcami konwulsyjnie przebiérał po brodzie i zakręcał je w małe węzełki. Naraz drgnął, — jakiś szelest w krzakach leszczynowych obok karczmy przestraszył go; — zwrócił się w tamtę stronę i spytał:
— Kto tam?
— To ja, ja Abramku — odezwał się jakiś ochrypły, zaschły głos i równocześnie z zarośli ukazał się barczysty chłop w podartéj siermiędze, bosy i bez czapki.