Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodził i ujrzał na ganeczku na tle oświéconych drzwi ostro zarysowany cień panienki, w krótkiéj sukience, w długich, jasnych warkoczach z zakasanémi powyżéj łokcia rękawami. Panienka miała główkę podniesioną i zwróconą w stronę Zagajowa, w miejsce na którém złociła się już bardzo niewyraźnie łuna dogorywającego pożaru.
— O! już znacznie przygasło, — odezwał się głos rozstrojony i nosowy kobiety, która stała w zacienioném miejscu i dla tego mało co widzieć ją można było.
— Więc powiadasz, — odezwał się znowu świeży głosik — że nic im się złego przez to nie stanie?...
— Nic zgoła. Jegomość mówił, że mieli wszystko assekurowane i wrócą im co do grosza.
— To chwała Bogu, chwała Bogu — powtarzała z uciechą panienka.
Inżynier słuchał tego głosu, byłby tak słuchał bardzo chętnie godzinę i dłużéj, bo głos ten robił na nim podobne wrażenie, jak śpiew słowika w letniéj nocy — tak mu jakoś w sercu było dobrze, jakby kto w niém otworzył okienko i zapuścił promień słoneczny. Uczuł w sobie wiosnę. I widok panienki, również jak jéj głos, miał dla niego coś pociągającego z przyjemnością też przypatrywał się zakryty cieniem drzewa, owemu zjawisku na ganku. Księżyc pomógł mu do tych obserwacyj, bo wyjrzał właśnie z zachmury i rzucił cały snop promieni na śliczniuchną twarzyczkę i błyszczące oczy dziewczęcia. Dziwnie uroczo i tajemniczo wyglądała między témi dwoma światłami, niebieskawém księżyca i złocistém — od lampy pokoju. Twarzyczka jéj była w téj chwili podobną do róży, z powodu silnych rumieńców, które paliły się na niéj, co pochodziło ztąd, że panienka niedawno wybiegła z kuchni, gdzie zajęta była pieczeniem ciastek. — Miała jeszcze na sobie fartuszek biały i rączki mąką ubielone...