Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomiędzy którémi stały posągi znakomitych ludzi ostatnich czasów — i mówił do niéj: tu mieszkać będziemy. Wtedy ona z dziecięcą trwogą spojrzała na wspaniały gmach i rzekła: ja tam nie pójdę — tam tak zimno, nie swojsko. Chodź ty lepiéj ze mną tam — o! tam! — i pokazała mu ręką dwór w Lipczynach. Ale dwór ten był jeszcze bardziéj stary, na pół zapadły w ziemię, z dachem zapadłym i omszonym, krzywémi oknami, istna rudera. Dla tego ociągał się z pójściem tam i mówił jéj: po co, mamy gmach tak piękny, bogaty; zostawmy puszczykom i robactwu te zbutwiałe szczątki. Spojrzała na niego z wyrzutem jakimś bolesnym i rzekła na pół z płaczem: nie natrząsaj się, mój drogi, z ubóstwa i starości naszego domu, — lichy on i zniszczony, ale milszy mi niż pałace, bo w tych spaczonych ścianach mieszkali ojcowie moji, ludzie cnót wielkich i sławy dużéj; biédno tam, ale przytulnie i swojsko. Każdy sprzęt nosi na sobie pamiątki i wspomnienia, które mi drogie i piękniejsze od złoconych pałaców; tu czuć ciepło i serce. Chodź — tam będziemy szczęśliwi. I powiedziawszy to poszła przodem ściéżką przez sadek pełen kwitnących drzew i co chwilę przystawała oglądając się, czy idzie za nią. A on stał i wahał się i namyślał. Wreszcie gdy ją ujrzał znikającą za drzewami, zebrał się i chciał biédz za nią, gdy w tém ktoś mocno chwycił go za ramie. Teodor wstrząsnął się z przerażenia, że się aż obudził. Ujrzał nad sobą uśmiechniętą twarz ojca, który dotykając jego ramienia mówił:
— Wstań, spiochu, bo to już po siódméj — robotnicy czekają twego rozporządzenia.
Teodor zerwał się na równe nogi i począł się spiesznie ubiérać. Nie miłém mu było owo przebudzenie ze snu tak rozkosznego. Przez cały ten dzień Bronisia nie schodziła mu z myśli. Miał ochotę posłać kogo do Li-