Strona:Michał Bałucki - W żydowskich rękach.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



II.
Niespodzianki.

Pomimo pośpiechu, z jakim ojciec i syn zabrali się do roboty, nie można było załatwić wszystkich czynności do południa. Napróżno Radoszewski niecierpliwił się, piorunował na wszystkie rachunki i koleje, ani prośby, ani groźby nie skłoniły niewinnych pedantów do porzucenia nieskończonéj roboty i dopiéro koło godziny drugiéj ruszono ku Lipczynom. Radoszewskiemu, gdy zobaczył gości swoich na bryczce rozjaśniła się twarz i rozwiązał język. Zaczął sobie żartować z kolejarzy, utrzymywał, że ich nie wypuści od siebie z niewoli, dopóki koléj nie da mu czarno na białem, że posiadłości jego tykać nie będzie i mnóstwo nagadał konceptów. To téż w dobrym humorze zajeżdżali do dworu. Gdy się bryczka zatrzymała przed gankiem, Radoszewski huknął tubalnym głosem:
— Rychtujcie baby jedzenie, bośmy głodni, jak wilki.
Nikt jakoś się nie pokazał na to donośne wezwanie. Tylko jakaś pojeżona głowa wychyliła się oknem z kuchni i prędko schowała.
Radoszewskiego niecierpliwiło to milczenie. Powtórzył rozkaz jeszcze donośniejszym głosem i zsiadł z bryczki zapraszając gości na ganek.
— Hej! jest tam kto? Cóż to u licha, czy dżuma przeszła tędy czy co? Żywego ducha nie ma?
Skrzypnęła drzwi w sieni i wyszła po cichu Kun-